
Święta i ladacznica (La Traviata)
Traviata to chyba najbardziej znana opera świata, arcydzieło definiujące gatunek. Wersję Richarda Eyre także można określić mianem klasycznej, w wielu tego słowa znaczeniach. Grana od 1994, w styczniu tego roku zaprezentowana z nową obsadą, skupia się na prostocie i wierności duchowi oryginału. W ramach Royal Opera House Live po raz pierwszy można było zobaczyć ją także poza Londynem – między innymi w Multikinach w wielu miastach Polski.
Już pierwsza scena daje istotną wskazówkę interpretacyjną – w zasadzie ,,ustawia” cały odbiór opery. Zmęczona Violetta, tytułowa kobieta upadła, uciekła od zgiełku przyjęcia, którego jest gwiazdą i gospodynią. Siedzi w melancholijnej pozie z boku sceny. W głębi wyświetlane jest – wyglądające na dziewiętnastowieczne – zdjęcie małej dziewczynki. Scena trwa kilka minut. Na tyle długo, aby zdążyła pozostać w pamięci widzów, którzy w pierwszym akcie na bogatą kurtyzanę, gwiazdę paryskich salonów – mają patrzeć właśnie przez pryzmat tej fotografii – jako na niewinne dziecko, przepełnioną młodzieńczymi marzeniami nastolatkę, pragnącą przede wszystkim wolności. Problem w tym, że w grze o uczucia Violetty dużą rolę odgrywają pieniądze – i tu właśnie zarysowuje się główna oś dramatyczna Traviaty.
Verdi oraz autor libretta, Francesco Piave, musieli sporo się natrudzić, aby bohaterka z półświatka została zaakceptowana przez publiczność (co się zresztą z początku nie udało). Z kolei współczesnemu widzowi postać głównej bohaterki może wydać się zbyt wyidealizowana. Eyre nie ucieka od tego schematu, wręcz przeciwnie, jeszcze bardziej podkreśla dobre serce, uczciwość, oddanie i inne jej zalety. Jednak przedstawienie postaci Violetty jako z początku nieco niedojrzałej, młodej kobiety, pozwala zaakceptować jej nieskalany (choć obracający się w wątpliwej moralności środowisku) charakter. Spotkanie Alfredo staje się dla niej wówczas czymś więcej, niż tylko odnalezieniem nowego, nieznanego wcześniej uczucia – zakochania. Miłość staje się katalizatorem wewnętrznej przemiany bohaterki, jej dojrzewania. Z osoby, której postępowaniem kierowały przypadek i okoliczności – staje się kobietą świadomą własnych wyborów i przyjmującą ich konsekwencje.
Ten proces najpełniej ukazuje drugi, najlepszy z trzech aktów. Luca Salsi świetnie wypada w roli Giorgio Germonta, ojca Alfredo. W jego postaci widać zarówno troskę o losy marnotrawnego syna, jak i umiejętność manipulacji, którą bez skrupułów wykorzystuje, aby namówić Violettę do porzucenia ukochanego. Partnerująca mu Venera Gimadieva, oprócz pięknego głosu sprawia, że jej postać, mimo że idealizowana, wypada przekonująco. To właśnie decyzja odejścia od kochanka, dopełnia procesu wewnętrznej przemiany bohaterki. Jest oczywiście i druga strona medalu – przy takiej interpretacji kulminacyjnym momentem, jest właśnie moment zerwania. Przez to akt trzeci nie wypada już ani tak przejmująco, ani przekonująco, choć całość należy uznać za udaną.
Aleksandra Spilkowska, Teatralia Kraków
Internetowy Magazyn „Teatralia”, numer 162/2016
La Traviata
Royal Opera House
kompozytor: Giuseppe Verdi
libretto: Francesco Maria Piave
reżyseria: Richard Eyre
scenografia: Bob Crowley
reżyseria światła: Jean Kalman
choreografia: Jane Gibson
dyrygent: Yves Abel
obsada: Venera Gimadieva (Violetta Valéry), Saimir Pirgu (Alfredo Germont), Luca Salsi (Giorgio Germont), Andrea Hill (Flora Bervoix), Samuel Sakker (Gastone de Letorières) Sarah Pring (Annina), Yuriy Yurchuk (Baron Douphol), James Platt (Doctor Grenvil), Jeremy White (Marquis D’Obigny), Neil Gillespie (Giuseppe), John Bernays (Messanger), Michael Lessiter (Servant), Royal Opera Chorus, Orchestra of the Royal Opera House
premiera: 16 stycznia 2016
fot. Catherine Ashmore
Aleksandra Spilkowska – ur. 1992, studentka krytyki literackiej i wiedzy o teatrze, gdańszczanka mieszkająca w Krakowie.
Comments are closed, but trackbacks and pingbacks are open.