
Ni pies, ni wydra
Uczciwa recenzja teatralna Aniołów w Ameryce zrealizowanych w Operze Wrocławskiej jest, jak mi się wydaje, niemożliwa. Wydarzenie nie było pełnoprawnym spektaklem operowym. Twórcy zdecydowali się przedstawić fabułę w formie koncertu. Można jednak wykazać, dlaczego koncert nie ma szans poruszyć widzów/słuchaczy.
Anioły w Ameryce to dramat z 1991 roku autorstwa amerykańskiego pisarza Tony’ego Kushnera. Jeden z tych tekstów, które trafiły w punkt i z miejsca stały się dziełami ważnymi. Traktuje o początkach rozkładu tradycyjnie rozumianej rodziny, homoseksualizmie, epidemii AIDS i powolnym tworzeniu się nowych wzorców. Słowem – o próbach przedefiniowania tego, co składa się na organizm społeczny, i o ludzkich dramatach, które mają miejsce na fali tego procesu. Węgierski kompozytor Peter Eötvös skomponował muzykę, jego żona Maria Mezei dokonała niezbędnych skrótów fabularnych dramatu i na jego podstawie napisała libretto.
Nie było mi dane zobaczyć, jak to dzieło muzyczne wyglądało w interpretacji paryskiego Théâtre du Châtelet. Wiem natomiast, że w Operze Wrocławskiej nie broni się ono z żadnej strony. Po pierwsze – ucieka tekst. Udało mi się wychwycić kilka znakomitych gagów, więc z grubsza domyślam się, że cała siła libretta tkwi w ironii i błyskotliwości. Co z tego, skoro śpiewacy śpiewają po angielsku. Biorąc pod uwagę, jak bardzo trzeba się skupić, żeby zrozumieć operowy śpiew w języku polskim, można się domyślić, że zrozumienie go w języku obcym było momentami niewykonalne. A producenci koncertu nie zatroszczyli się o tłumaczenie.
Po drugie – czy te na wskroś współczesne emocje, jakie niosą za sobą Anioły w Ameryce, przystają do lekko anachronicznego języka operowego? Może, zważywszy na to, że opera także wkroczyła w wiek eksperymentów artystycznych. Ale na pewno nie w tej formie. Nie, kiedy na scenie siedzi cały, ładnie ubrany zespół muzyków ze swoimi skrzypcami, fletami i czym tam jeszcze, a śpiewacy na podiach próbują wykonywać swoje role. W tej oprawie wyznanie: „mamo, jestem homoseksualistą” brzmi nieco karykaturalnie.
Może więc sama muzyka? Otóż – z tym także problem. Bo kompozycje Petera Eötvösa są bardzo dyskretne i niezbyt wyraziste. Eklektyczne, postmodernistyczne, mieszające style, inspirowane elektroakustyką i muzyką amerykańską. Na pewno doskonale budują klimat, ale kiedy brak fabuły, sam klimat nie wystarczy. Nie popełnił węgierski kompozytor żadnej wyrazistej arii, niczego, co by choć na moment przykuło uwagę.
Efekt tego wszystkiego? Ni pies, ni wydra. Ani ciekawy koncert, ani wciągający spektakl. Coś, co stanęło w połowie drogi i w efekcie rozmyło się tak, że właściwie jakby tego nie było. Niemniej nie tracę nadziei. Może pełnoprawna opera też kiedyś powstanie.
Jolanta Nabiałek, Teatralia Wrocław
III Festiwal Opery Współczesnej, Wrocław 28 września – 5 października 2012
Opera Wrocławska
Anioły w Ameryce
wersja koncertowa
muzyka: Peter Eötvös
libretto: Maria Mezei
kierownictwo muzyczne: Bassem Akiki
dyrygent: Bassem Akiki
obsada: Aleksandra Kubas, Małgorzata Godlewska, Dorota Dutkowska, Jacek Jaskuła, Łukasz Rosiak, Aleksander Zuchowicz, Łukasz Dulewicz, Michał Kowalik, Małgorzata Węgrzyn-Krzyżosiak, Jolanta Górecka, Andrzej Zborowski
premiera: 29 września 2012 roku