
Up Chi Down Chi, czyli góry i doliny życia codziennego
Na wieczornym spektaklu atmosfera na widowni wyraźnie rozluźniona. Jakaś pani pyta siedzącego przed nią pana, czy mógłby trochę zjechać w dół. „Proszę się nie martwić – odpowiada mężczyzna – pewnie w trakcie się zdrzemnę i zjadę. Podobno ma być nudne”. Komentarz może nietaktowny, ale niestety prawdziwy.
Niczym teatralny gong rozpoczynający spektakl, wybrzmiało potężne kichnięcie. Życzliwa publiczność oczywiście odkrzyknęła gromkie „na zdrowie”, okazało się jednak, że to nie przeziębienie, a swoisty duch poruszyciel. Na scenę zaczęli wypływać tancerze, wykonujący sekwencje ruchów imitujących początek dnia – wstawanie, mycie, ubieranie się. Ich działanie wyraźnie naznaczono szybkim upływem czasu, przez metronom wystukujący miarowo uciekające minuty. Później następuje przeplatanka układów – miłosne uniesienia, walka rywali z elementami tanga i w pełni wybrzmiałe tango par mieszanych, zmęczenie i spadek energii, aż po śmierć. Te motywy były nawet ciekawe choreograficznie, niestety niezgranie tancerzy, a także zupełny brak umiejętności aktorskich bardzo osłabiły występ.
Mimo komicznych momentów, jak na przykład. motyw walki, całość była dość męcząca. Być może winę za to ponosi wrażenie chaosu wywołane liczną grupą tancerzy (sześcioro plus okazjonalnie jeden), wykonujących kilka różnych sekwencji naraz, nie zawsze harmonijnie. Dałoby się to wytłumaczyć koncepcją sztuki. Przedstawiała ona sinusoidę energii w ciągu dnia życia człowieka. Występujące osoby mogły indywidualizować postacie i udowodnić, że wszystko, co robimy, nawet najbardziej mechaniczne czynności, ma unikatowy tor, płynność, tempo. Jak dwa koguty obok siebie pieją jedno „kukuryku”, a każdy z nich inaczej, choć zawsze tak samo. Można ten chaos wytłumaczyć w ten sposób, gdyby nie wyraźne wysiłki tancerzy, by zunifikować ruchy. Dezorientację potęgowała konsola dźwięku, umieszczona na scenie i obsługiwana przez aktorów. Trudno znaleźć uzasadnienie dla tego rozwiązania. Chyba tylko takie, że w życiu ludzkim na ogół wszystko takie rozbebeszone.
Mimo tych trudności spektakl był wizualnie ładny. Układ kroków, stroje, oświetlenie (z wyłączeniem świecącego ekranu konsoli) tworzyły atmosferę nieco metafizyczną. Piękny był pomysł z niebieskawą poświatą, która w okolicach finału spersonifikowała się w postaci jednej z tancerek. Aktorka ubrana była w sukienkę uszytą jakby ze strzępków niebieskiej tkaniny. Tancerze po kolei zbliżali się do niej i supłali te strzępki, co miało spowodować jej przemianę. Ta krystaliczna, choć bardzo symboliczna, wizja towarzyszącej nam stale energii stanowiła najmocniejszy punkt przedstawienia. Gdyby całość była utrzymana w tym klimacie, mielibyśmy do czynienia z prawdziwą sztuką, a nie tylko skrawkiem ulicznego breakdance’u.
Krystyna Pawliszak, Teatralia Warszawa
Internetowy Magazyn „Teatralia”, Dodatek festiwalowy do numeru 66/2013
IX Międzynarodowy Festiwal Teatrów Tańca 2013
Liat Dror Nir Ben Gal
Up Chi Down Chi
choreografia: Liat Dror, Nir Ben Gal
taniec: Michal Arazi, Shiri Bar On, Shiri Teichert, Avital Ifargan, Eliran Silver, Yair Lisai
muzyka: Nicolas Jaar
kostiumy: Kedem Sasson
światło: Eliran Silver
Krystyna Pawliszak – absolwentka filologii polskiej ze specjalizacją teatrologiczną na UKSW, zawodowo korektor/redaktor, obecnie – mama na etacie rodzicielskim.